Przytul swój cień – o metodzie na akceptację siebie

Technika na polubienie siebie

Jest taka technika, która polega na tym, że aby polubić siebie, codziennie przed spaniem wypisujesz sobie to, co Ci się tego dnia udało. Nie wiem czy działa – nigdy nie próbowałam. Może Ty próbował_ś? Daj znać w komentarzu.

Wyobrażam sobie, że taka technika na pewno może pomóc zacząć zauważać i doceniać swoje (nawet drobne) sukcesy. Co jednak z porażkami? Z tym, czego się wstydzimy? Czego w sobie nie lubimy? Co nas okropnie boli? Co się nie udało tak, jakbyśmy tego chcieli?

Wszystkie te rzeczy leżą osierocone w zakamarkach naszej psychiki. To taki nasz emocjonalny śmietnik. Spowija go cień, bo przecież wiadomo, że jak czegoś nie widać, to tego nie ma, prawda? Tymczasem śmietnik gnije i mutuje. Mutuje w szkaradne potworki, rosnące w kątach nieświadomości, które wyłażą najchętniej wtedy, gdy mamy zły nastrój. Wyłażą i straszą, bolą, dowalają, ciągną jeszcze bardziej w dół. Najgorsze jest w nich to, że nie pasują do wyobrażeń czy oczekiwań. Są brzydkie. Niedoskonałe. A im są większe, tym bardziej nie wiadomo co z nimi robić

Brzydkie słowo na "P".

Temat perfekcjonizmu, doskonałości, potrzeby bycia idealną_ym, przychodzi ostatnio do mnie pod bardzo różnymi postaciami. Zupełnie jakby świat chciał mi coś powiedzieć. Oczywiście można pomyśleć, że jest to tylko pewnego rodzaju złudzenie poznawcze. Nasze mózgi wyewoluowały, żeby wyłapywać wzorce, inaczej nasz gatunek nie byłby tu, gdzie jest. Niemniej faktem jest, że gdzie się nie obrócę, widzę doskonałość. Niestety nie taką, jaką życzyłabym sobie oglądać.

A to rozmawiam z klientką (ile to już podobnych rozmówi odbyłam…), która mówi, że robi wszystko, by być najlepszą. Natomiast kiedy pytam ją, co się stanie, jak już będzie, zwiesza głowę mówiąc: "Wtedy mnie zaakceptują". Albo klient stawia sobie coraz to ambitniejsze cele i wyższe poprzeczki do przeskoczenia. Kiedy go pytam po co to robi, w końcu odpowiada, że chce być doceniony, że chce mieć poczucie, że daje radę. Bo nie może być słaby.

Uzależnienie od doskonałości

A to Agata Dutkowska pisze do mnie w newsletterze o brzydkim słowie na “P” – perfekcjonizmie. Dążeniu do doskonałości, podszytym lękiem. Nie ma nic złego w tym, że chcesz być w czymś dobra_y, ba, nawet najlepsza_y. Potrzeba doskonalenia się jest jedną z ważnych ludzkich potrzeb. Gorzej, kiedy utykasz w wyobrażeniach i oczekiwaniach wobec siebie. Najczęściej nie swoich, tylko zasadzonych, jak chwasty na duszy, kiedyś w przeszłości przez różne autorytety. Gdy poddajesz się jarzmu oczekiwań, działasz z lęku, że ich nie spełnisz. Nic w tym z czystej radości działania, tworzenia, autentyczności. Kiedy ciągle jest jakiś ideał, który ścigasz, to kim wtedy jesteś? Wspominałam o tym już w TYM wpisie.

Wreszcie temat przychodzi do mnie wraz z książką Marion Woodman “Świadoma kobiecość“. To zdecydowanie jedna z bardziej dających do myślenia i otwierających oczy książek, jakie czytałam w ostatnich latach! Woodman ukuła taki termin, jak uzależnienie od doskonałości i bezkompromisowo opisuje naszą współczesną kulturę jako uwięzioną w pogoni za iluzjami. Przepełnioną pustką, którą desperacko wypełniamy alkoholem, jedzeniem, pracą albo innymi ludźmi. Gubiny siebie. Woodman, jak przystało na analityczkę jungowską, mówi właśnie o cieniu. Cień, aby przestał straszyć, trzeba oświetlić – zajrzeć do niego i zająć się wszystkim, co zostało w nim zagrzebane. Odgarnąć zgniliznę, żeby spod niej wyłoniła się nasza dusza, czyli ucieleśniona obecność. Esencja istnienia, dzięki której czujemy, że jesteśmy, jak jesteśmy i jak łączymy się ze światem.

Przytul swój cień

Tylko jak się tym cieniem zająć? Rada banalna w swej prostocie, co nie znaczy, że łatwa do wprowadzenia w życie. Otóż, trzeba się zająć z miłością, wyrozumiałością i współczuciem. Wtedy dopiero można mówić o akceptacji siebie – kiedy przytulisz swój cień. Przygarniesz wszystkie potwory, które zmutowały tam przez lata, oswoisz, zaopiekujesz się nimi. Takie poznane nie straszą już tak bardzo. Co więcej, mogą się zadomowić w świetle Twojego wewnętrznego świata, przypominać o trudnych doświadczeniach, ostrzegać przez ryzykiem zrobienia sobie ponownej krzywdy.

Metoda na akceptację siebie

Dlatego, od jakiegoś czasu, zawsze przed spaniem myślę o tym, co mi się tego dnia nie udało. Wszystkim tym, co nie było takie, jakbym chciała, z czego nie jestem zadowolona – i przyglądam się temu ze współczuciem. Zastanawiam się, czego mi zabrakło, by zrobić coś lepiej i jak mogę o to zadbać następnym razem. Mówię do siebie, jakbym mówiła do najlepszej przyjaciółki – że współczuję, że rozumiem, że kocham, że nikt nie jest doskonały, że robisz najlepiej, jak umiesz, że tak, to było straszne, okropne, trudne i sobie nie poradziłaś, że czasem tak bywa.

Jakby to powiedziała Woodman, jeśli chcesz być bogiem (ideałem, doskonałym absolutem), miej pewność, że w którymś momencie staniesz się zwierzęciem (władanym najniższymi instynktami). A ja wierzę, że miłość i wyrozumiałość dla siebie jest tym, co sprawia, że jestem tylko i aż człowiekiem.