Jestem, więc działam – o pracoholizmie i pracy

Aby przetrwać kolejny dzień.

2017, maj. Moja córka ma jakieś 15 miesięcy, syn właśnie skończył 4 lata. Ojciec dzieci już od dwóch miesięcy nie mieszka z nami.

Po całym dniu na nogach, w końcu kładę maluchy spać. Jak już im poczytam, pogadam, pośpiewam, kładę się i, czekając aż zasną, słucham na słuchawkach audiobooka, bo desperacko sama nie chcę odpłynąć. Gdy już usną, przenoszę się na kanapę z laptopem i zaczynam pisać opowiadanie. Piszę nieprzytomna ze zmęczenia, które odczuwam już od prawie dwóch lat. Bo trudna ciąża, bo poród i opieka nad dwójką naraz, bo depresja poporodowa, bo zmaganie się z decyzją o rozwodzie, bo rozstanie i żałoba po marzeniach o normalnej, pełnej rodzinie, bo lęk, co będzie dalej.  Ale piszę, ponieważ świadomość, że jeśli uda mi się napisać 100, 200, 300, a może i 500 kolejnych słów, utrzymuje mnie na powierzchni. Świadomość, że udało się zrobić cokolwiek. Rozpacz i przerażenie rozsypującym się życiem i tym razem mnie nie wciągną. Przetrwałam kolejny dzień. 

Społecznie akceptowane uzależnienie

Słuchałam ostatnio świetnego podcastu Mała Wielka Firma o produktywności i odpoczytu pod tytułem “Chcesz być produktywny? Zacznij marnować czas!”, w którym gościem Marka Jankowskiego był Piotr Nabielec. W rozmowie powiedział między innymi, że pracoholizm to społecznie akceptowane uzależnienie. Ludzie piją, palą albo ćpają, bo to uspokaja, pomaga nie czuć, omijać rzeczywistość z jej wszystkimi trudnościami. A kiedy ktoś dużo pracuje, myślimy sobie – "Wow, ale on_a jest pracowita_y". Pracowitość jest w cenie. Produktywność, ogarnianie, motywacja, by robić więcej – to niesamowicie sexy tematy, których pełno, gdziekolwiek się nie obrócę. 

Działam, więc jestem?

Mało kto jednak uczy się jak efektywnie odpoczywać. W związku z tym często zwalniamy dopiero, kiedy zetnie nas choroba albo tragedia rodzinna. Nie wiemy jak to robić, by ładować baterie i nie mieć wyrzutów sumienia albo poczucia winy – słusznie nadmienia gość podcastu.  Pracowitość jest fajna, jeśli służy czemuś i faktycznie pomaga Ci osiągać to, co sobie założysz oraz zbalansowana jest umiejętnością ładowania akumulatorów. Gorzej, jeśli zapracowujesz się, ignorując zdrowie, przyjaciół, rodzinę, by jakieś trudne obszary rzeczywistości – czy to zewnętrznej, czy wewnętrznej – omijać. Wtedy staje się to pracoholizmem. Ma on wiele tragicznych kosztów. Benefity zaś są pozorne, bo na co komu sukcesy, którymi nie ma się kiedy ucieszyć. Uzależnienie od pracy, jak każde uzależnienie, służy temu, by nie czuć. Trudno więc o satysfakcję i radość. Będę o tym pisać w kolejnym artykule, bo to są emocje wynikające z zatrzymania, odpoczynku i podsumowania.

Ale jak tu się zatrzymywać i podsumowywać, skoro wtedy mimowolnie rozglądamy się szerzej, poza obszar pracy i tam może nie jest już tak kolorowo? Jak to robić? Skoro działam więc jestem, to co, jeśli nie działam? Czy mogę nie działać, robić nic? Czy wtedy też jestem? A jeśli tak, to kim, jak, po co i dla kogo jestem?

Od siebie nie uciekniesz

Na te i podobne pytania odpowiadam sobie, odkąd poszłam pierwszy raz na terapię. Z każdym rokiem i etapem mojego życia zyskują one jednak nowy wymiar i znaczenie. Świadome odpowiadanie zaś to taki mój bezpiecznik, który chroni mnie przed działaniem na oślep, byle działać. Bez myślenia, czucia i konfrontowania się z rzeczywistością. Takie zatracenie w działaniu to mechanizm obronny, który – jak każdy taki mechanizm – czasem jest potrzebny, by przetrwać naprawdę ciężkie chwile, jak tamte w 2017.

Jeśli jednak chcesz życie przeżyć, a nie przetrwać, nie uciekniesz od siebie, swoich emocji i trudnych spraw. Trzeba się z nimi zmierzyć, przepracować i poukładać. Ja mierzyłam się lepiej lub gorzej ostatnie kilka lat. Udało się, czego efektem było, między innymi, wydanie zeszytu ćwiczeń “Miłość i szacunek się robi”. Książeczki, w której dzielę się wszystkim, co wiem na temat skutecznego zadbania o siebie bez lęku i bez wyrzutów sumienia. Poza tym  troski w końcu przybrały rozmiary tych zwykłych, codziennych. Nie boję się powiedzieć, że jest dobrze. Wiem, że tak nie zostanie, bo życie jest życiem i różnie bywa. Nie jestem jednak bezczynna. Działam dbając o to, o co dbać mogę, by dobre trwało. Działam świadomie, ponieważ potrzebuję i decyduję, a nie muszę czy powinnam.

PS. Jestem, więc działam

2020, styczeń. Moje dzieci są odpowiednio starsze, a życie w dużo większym porządku.

Po całym dniu na nogach, w końcu kładę, już nie takie maluchy, spać. Jak już im poczytam, pogadam, pośpiewam, kładę się i, czekając aż zasną, słucham na słuchawkach audiobooka, bo bardzo chcę wiedzieć, co będzie dalej. Gdy już usną, robię sobie kakao i siadam w mojej pracowni. Już od długiego czasu w ogóle nie pracuję wieczorami. Teraz chcę popatrzeć na to, nad czym myślałam w ostatnich dniami. Na tablicy suchościeralnej pstrzy się kilka celów na 2020 rok. Ciężko było je wybrać, bo jak się lubi swoją pracę, chciałoby się zrealizować wszystkie. Ale jeśli lubi się siebie, to nawet się nie próbuje. Wybrałam więc i zaplanowałam realizację kilku, tak jak planuje się naprawdę długą podróż – uwzględniając po drodze poszczególne etapy i przystanki.

Co najważniejsze jednak – zaplanowałam bez presji czasu i oczekiwań. Te skutecznie zabijają zdrowie i przyjemność działania, o czym pisałam już w TYM ARTYKULE. Tym razem będę robić to powoli, w zgodzie ze sobą, uwzględniając błądzenie, zawracanie i postoje.