Przytul swój smutek. Wtedy łatwiej go zrozumieć i ukoić

Kto się boi smutku?

Na studiach regularnie uczestniczyłam w warsztatach choreoterapii (terapii poprzez ruch i taniec). Jeden z nich poświęcony był emocjom. Tańczyliśmy ze wszystkimi emocjami oprócz smutku. Kiedy po zajęciach zapytałam prowadzącą (terapeutkę z wieloletnim stażem), czemu pominęła smutek, odpowiedziała, że to taka emocja, która ma tendencję wciągać i nie wypuszczać. Wiele osób tak postrzega smutek – jak bagno, które najlepiej omijać, bo jak się w nie wdepnie, to koniec. Kłopot w tym, że jest to jedna z podstawowych emocji, wprogramowana ewolucyjnie w nasz system reagowania na rzeczywistość. Nie jest zaprogramowana bez sensu, zwłaszcza, że smutek to nie depresja. Ale o tym później.

Zapraszam Cię do kolejnego artykułu z cyklu "Nie ma negatywnych emocji", który poświęcam smutkowi. Poprzedni był na temat złości i znajdziesz go TUTAJ.

Po co w ogóle ten smutek?

Nie raz od klientów słyszałam, że gdyby w mózgu były takie panele z guzikami wyłączającymi emocje, to najchętniej wyłączyliby odczuwanie smutku. Doświadczanie takiej emocji na pierwszy rzut oka wydaje się nie mieć sensu. Ani to lęk, który informuje o zagrożeniu i mobilizuje organizm. Ani złość, która dodaje energii, by walczyć o swoje. W smutku nic się nie dzieje, bo energia spada, rytm serca zwalnia, na piersi pojawia się ciężar, a do oczu cisną łzy. Smutek pojawia się, gdy doświadczamy straty czegoś dla nas ważnego. To mogą być konkretne rzeczy lub ludzie, ale też niewykorzystane okazje, niezaspokojone potrzeby lub zawiedzione nadzieje. Jeśli coś było i nie ma albo liczyliśmy, że będzie, ewentualnie coś miało być, a nie było – to wszystko są straty, które mogą wywoływać smutek.

To wszystko są też obiektywnie trudne sytuacje, do których na nowo potrzebujemy się dostosować. Wymaga to rozważenia obecnej sytuacji i poszukania nowych rozwiązań. Naukowcy przypuszczają, że smutek, żal, żałoba i wszystko, co wiąże się z takimi stanami emocjonalnymi, ewolucyjnie jest właśnie po to, aby pomóc nam się w tej nowej sytuacji odnaleźć.  Ten moment zatrzymania, obniżenia energii i zwrócenia do siebie jest czasem na refleksję o tym, co się stało i co dalej. Więcej na ten temat można znaleźć w artykule "The bright side of being blue".

Natura nie jest głupia

Oczywiście byłoby bez sensu, gdyby natura wyposażyła nas w tylko w mechanizm służący spowolnieniu i refleksji nad stratą, a nie zapewniła też mechanizmu odreagowania emocji. Jak byśmy mieli się tak tylko zapadać w bezruch, obsesyjne myśli i rozpamiętywanie, to jak nic popadlibyśmy w depresję. A smutek to nie depresja. To emocja, którą wyraża się i odreagowuje poprzez płacz. Może teraz pomyślisz, że już bardziej trywialnej rzeczy nie mogłam powiedzieć. Niestety, niby to oczywiste, ale jednak bardzo mało osób przechodzi od teorii do praktyki i pozwala sobie płakać.

Wynika to z zamodelowanych sposobów radzenia sobie ze smutkiem, ale o tym za chwilę. Nieskrępowany płacz wprowadza w drżenie w zasadzie cały organizm, co w efekcie końcowym powoduje rozluźnienie mięśni. W psychoterapii takie drżenia mięśni nazywa się neurogenicznymi. Odgrywają one ogromną rolę w naturalnym procesie samoleczenia po przeżytej traumie. Dr David Berceli odkrył ten mechanizm pracując z ofiarami konfliktów zbrojnych na całym świecie. Opis zjawiska i metodę samodzielnego uwalniania traumy możesz znaleźć w jego książce “Zaufaj ciału”.

A wracając do płaczu, w trakcie którego nie tylko drżą mięśnie, ale też uwalnia się głos i pogłębia oddech. To wszystko finalnie sprawia, że doświadczamy ulgi. Dlaczego zatem, skoro to takie mądre i proste, nie korzystamy z tego mechanizmu?

Ja się nie smucę, a Ty nie możesz przestać płakać – wzorce (nie)wyrażania smutku

Być może jesteś jedną z tych nielicznych osób, która ani razu jako dziecko nie usłyszała "Nie becz", "Czego ryczysz, przecież nic się nie stało", "Jaki wstyd, przecież chłopcy nie płaczą" albo "Jak będziesz się tak krzywić i płakać, to ci tak zastanie”.  Jeśli tak, koniecznie mi o tym napisz w komentarzu! Zdecydowana większość ludzi jednak, gdy dorastała, otrzymała mało wsparcia w przeżywaniu smutku.

Najczęściej wynika to z faktu, że opiekunowie sami nie zostali tego nauczeni, a konfrontacja z płaczącym maluchem bardzo porusza. Nie tylko dlatego, że ewolucyjnie jesteśmy wrażliwi na stany emocjonalne innych i udziela nam się ich roztrzęsienie, co jest nieprzyjemne. Taka sytuacja nieświadomie dotyka też wszystkich tych sytuacji, gdy rodzic sam nie został wsparty i nie jest w stanie wytrzymać bólu swojego i swojego dziecka jednocześnie. Dotknięcie tej starej krzywdy nie tylko powoduje chęć natychmiastowego załagodzenia sytuacji. Może też uruchamiać nieświadomie wrogą reakcję w stylu "Ja nie dostałem_am wsparcia i musiałam_em sobie radzić, więc ty też nie dostaniesz, masz być twardy, bo życie nie pieści”.

Oczywiście to wszystko odbywa się poza świadomością. Dlatego w radzeniu sobie ze smutkiem własnym i innych tak ważne jest zaopiekowanie się sobą. Jeśli nosisz w sobie ocean rozpaczy, a nie umiesz pływać – nie tylko Ty będziesz w nim tonąć.

Ocean rozpaczy

Pamiętam taki trudny moment we własnej terapii, w trakcie szkolenia z psychoterapii, kiedy z całą mocą uświadomiłam sobie wszystkie trudne i bolesne rzeczy, których doświadczyłam jako dziecko. Czułam się, jakbym powoli schodziła po schodach, które urywają się nad powierzchnią czarnej wody. Ten bezmiar czarnej rozpaczy przerażał mnie tak bardzo, że robiłam wiele, aby go nie dotykać. Jednocześnie wiedziałam, że nie ma innej drogi, jak tylko przez to przepłynąć.

Każdy z nas nosi w sobie mniej albo więcej tej czarnej wody. Bo każdy doświadczył jakiegoś bólu, rozczarowania, zawiedzenia czy cierpienia jako dziecko. A jeśli na bieżąco nie było wsparcia ani możliwości poradzenia sobie z emocjami, to to się zbiera. Czarna woda bierze się z nieopłakania każdej trudnej rzeczy, jaka nas spotkała. A kiedy trafiamy na terapię, trzeba nauczyć się w niej pływać. Jest to niezwykle trudne i przerażające, bo zanurzając się, jednocześnie z całą mocą odczuwamy cierpienie, o którym próbowaliśmy zapomnieć.

Jak się pływa w oceanie?

Dlatego tak ważne jest, aby traumy i różne trudne doświadczenia przepracowywać ze wsparciem drugiej osoby. Potrzebujemy kogoś, kto będzie nam towarzyszył w cierpieniu, nie pozwoli się w nim zatracić. Kogoś, kto empatycznie przy nas będzie, ale jednocześnie jego siła i spokój (jako osoby niestraumatyzowanej) udzieli nam się i da wsparcie.  

Nie każda smutna sytuacja jest jednak od razu nurkowaniem w oceanie rozpaczy. Niezależnie od powodu smutku to, co przede wszystkim możemy zrobić dla siebie w takiej sytuacji, to nie zaprzeczać emocjom. Jeśli jest Ci smutno, to widać jest ku temu ważny powód. Uszanuj to i zaopiekuj się sobą w tej trudnej sytuacji. Pozwól sobie popłakać, porozmawiaj z kimś, na kogo wysłuchanie (a nie rady i zaprzeczanie!) możesz liczyć. Jeśli nie masz takiej osoby, możesz zadzwonić pod numer telefonu zaufania albo umówić się na wizytę u specjalisty.  Kiedyś, gdy jeszcze żyliśmy w grupach (a to nadal zdecydowana większość naszego czasu tu na Ziemi, patrząc na przestrzeni ewolucji gatunku), nie do pomyślenia było, żeby smutną jednostkę zostawiać samej sobie. Mogła liczyć na wsparcie, które pomagało jej przeżyć smutek i iść dalej. 

Smutek to nie depresja!

Większość osób boi się smutku, bo ma wyobrażenie, że jest on jak bagno. Raz się wejdzie i już się nie wychodzi. Tymczasem nie zaprzeczony, opłakany i przegadamy smutek jest jak liście na rzece. Jeśli na siłę ich nie zatrzymujemy, to popłyną dalej. To właśnie między innymi zatrzymywanie i nie wyrażanie smutku prowadzi do powstania zaburzeń depresyjnych. Depresja to choroba, której podłoże może być bardzo różne i nie zawsze oznacza smutek. A smutek nie zawsze oznacza depresję. Więcej mówię o tym w nagraniu live'a z 29.11.2019.

Jeśli zaś chcesz się dowiedzieć, jak radzić sobie z emocjami, wyrażać je odważnie i w zgodzie ze sobą, to stworzyłam narzędzie, które wesprze Cię w tym procesie. Więcej o nim do poczytania TUTAJ