Psychoterapeuta nie naprawia

Notka wstępna

Na początek chciałabym zaznaczyć dwie rzeczy.

Po pierwsze, w tytule użyta jest forma męska (psychoterapeuta), ponieważ taka częściej występuje w internecie i dzięki temu tekst lepiej się pozycjonuje. A zależy mi na dotarciu do jak najszerszego grona czytelników. W tekście będę jednak używała słów psychoterapeuta i psychoterapeutka. Znasz to z moich obrazków – ważne jest dla mnie inkluzywne (niewykluczające) budowanie komunikacji. A poruszany we wpisie temat dotyczy obydwu płci.

Po drugie, przedstawiam tu swoją, miejscami bardzo osobistą, perspektywę terapeutki Gestalt. Nie wiem czy pod tymi przemyśleniami podpisaliby się terapeuci innych nurtów, z których każdy ma swoją specyfikę. Myślę, że pod większością tak, ale wolę zaznaczyć, że nie wypowiadam się za cały świat psychoterapii.

A teraz – do rzeczy.

Jak się zostaje naprawiaczem?

Ponieważ wszelkie generalizacje są z gruntu błędne, to nie powiem, że wszyscy, ale zdecydowana większość, psychoterapeutek_ów, psycholożek_gów i różnych innych “pomagaczy”, nosi w sobie skrypt ratownika. Wybór tego zawodu jest dość oczywisty, jeśli ma się wczesnodziecięce doświadczenia, kiedy trzeba być wsparciem dla opiekunów. Jest się obarczaną_ym ogromną odpowiedzialnością za emocje, myśli czy potrzeby innych, wchodzi się w rolę rodzica rodziców i łagodzi konflikty rodzinne, wykształcając przy tym hiperuważność na subtelne sygnały niezadowolenia, rozczarowania, smutku, lęku czy innych trudnych emocji. Razem z tą odpowiedzialnością dziecko dostaje iluzję wpływu. Rodzi się więc wyobrażenie o posiadaniu mocy do naprawienia zaistniałej sytuacji i uszczęśliwienia opiekuna. No i próbuje się naprawiać. Ja próbowałam. Skutki były opłakane przede wszystkim dla mnie, bo ostatecznie to dziecko ponosi największe koszty takiego odwrócenia ról. Mogę powiedzieć, że zdecydowanie zbyt długo ćwiczyłam umiejętność słuchiwania innych. Nieświadoma historii tej umiejętności, wybrałam najpierw studia z psychologii, a potem szkołę psychoterapii.

Ale jak to jest, że psychoterapeuta nie naprawia?

Na szczęście jednym z wymogów zostania psychoterapeutą, oprócz zaliczenia wielu godzin wykładów, warsztatów i praktyki, jest własna terapia. Ponadto ustawiczne szkolenie się, podnoszenie kompetencji oraz superwizja. Kiedy na drugim roku szkoły moja superwizorka, Ewa Canert-Łąk, powiedziała: "Nie mam nikogo uszczęśliwiać, bo nie ma obowiązku bycia szczęśliwym. Jeśli ktoś bardzo nie chce, to nie musi", nie czułam i nie rozumiałam, o co jej chodzi. Przecież po to jest psychoterapia, aby ludzie wychodzili z niej bardziej świadomi, szczęśliwsi, żyjący pełniej i w zgodzie ze sobą, prawda? No tak. Po to jest psychoterapia. Nie psychoterapeut_ka! On_a nie naprawia z kilku powodów:

· Naprawianie zakłada, że klient_ka jest zepsuty_a, że coś jest z nim_nią nie tak. Podczas gdy to, z czym ma trudność i co go_ją sprowadza do gabinetu, jest jej_go najlepszym, dostępnym na ten moment sposobem radzenia sobie. Pisałam o tym więcej w artykule “Kreatywność - masz jej więcej niż sądzisz“.

· Gdybym miała kogoś naprawiać, musiałabym wyjść z założenia, że wiem lepiej od niego, co u niego. A nie wiem. Oczywiście, że klient_ka bardzo często, przychodząc na psychoterapię, nie wie jak sobie poradzić z trudnością. Moją rolą jednak nie jest rozwiązywanie problemu za nią_niego. Wtedy nie byłoby to jej_go rozwiązanie (a tylko to ma realną moc zmiany), a moje.

· Naprawiając klienta_kę, realizowałabym swój skrypt ratownika, który dawałby mi złudne poczucie mocy, wpływu czy kontroli nad innymi. No i satysfakcję, że w końcu kogoś uszczęśliwiłam – dziecięce zapędy do uszczęśliwiania opiekunów w taki sposób są skazane na porażkę, więc szuka się sytuacji, gdy w końcu się uda. A klient_ka nie jest na terapii po to, bym ja mogła realizować dzięki niej_niemu swoje (nieświadome) cele. Ja jestem dla klienta_ki i świadczę usługę, w której wspieram jej_go pracę i rozwój. Jeśli chce pracować i rozwijać się.

Co zamiast naprawiania?

No dobrze, ale skoro psychoterapeuta_ka nie naprawia, to co robi w gabinecie?

Przede wszystkim towarzyszy, dziwi się, ciekawi tym, co u klienta i wspiera. Moja nauczycielka, Ruella Frank, zwykła mawiać dwie bardzo ważne rzeczy, które w wolnym tłumaczeniu można ująć tak – po pierwsze, terapeuta_ka nie jest naprawiaczem, tylko kimś, kto się zadziwia i ciekawi, a po drugie daje klientowi_klientce aż tyle i tylko tyle wsparcia, ile jest potrzebne.

Kiedy podchodzę do klienta_ki z ciekawością tego, kim jest, jak czuje, myśli czy działa, jestem otwarta na cokolwiek, co ze sobą przyniesie. Kiedy dziwię się i ciekawię – zadaję właściwe pytania. Takie, które zmuszają do refleksji, poszerzają samoświadomość, która z kolei jest punktem startowym dla wszelkiej zmiany. Kiedy towarzyszę i słucham, daję swoją uważną obecność. Czyli coś, czego najczęściej brakowało, ponieważ wiele traum (dużych i małych) powstaje w naszym życiu nie tylko dlatego, że wydarzyło się coś trudnego emocjonalnie, ale dlatego, że nie było nikogo, kto pomógłby nam – tam i wtedy – poradzić sobie z wywołanymi przez to doświadczenie emocjami. Kiedy zaś wspieram tylko i aż tyle, ile trzeba, nie robię nic za kogoś. Pozwalam mu_jej uczyć się nowych rzeczy, pokonywać swoje ograniczenia i doświadczać własnej siły do wprowadzania zmian w życie.

Na koniec – a co, jeśli naprawić się nie da? Czyli o pokorze w zawodzie psychoterapeuty

Takie spojrzenie na rolę psychoterapeutki_ty ma szereg implikacji, chcę jednak zwrócić uwagę na jedną, szczególną – pokorę. Można by powiedzieć, że jako psychoterapeutka jestem wyposażona w wiedzę, doświadczenie i umiejętności, aby czytać z ludzi jak z książek. To może dawać poczucie mocy, przewagi oraz złudzenie, że wiem, co jest dla kogoś najlepsze, co się powinno robić i jaką_jakim być.

Pokorą jest więc pamiętanie o tym, że wcale nie wiem i o tym, że nie mam wpływu na innych. Mogę stawać na głowie czy rzęsach i dawać z siebie absolutnie wszystko, ale nikt nie ma obowiązku tego brać i być takim_ą, jakim ja bym go_ją widziała. Pokorą jest wreszcie szacunek do wszelkich wyborów i decyzji klientki_a, nawet jeśli bardzo głęboko się z nimi nie zgadzam. Ponieważ łatwo jest oceniać, a trudniej rozumieć i nigdy nie będę wiedzieć do końca, dlaczego ktoś robi tak, a nie inaczej. Mogę jedynie wierzyć, że robi to w zgodzie ze sobą i najlepiej, jak w danym momencie potrafi.

Nawet jeśli tym, co wybiera, jest autodestrukcja – na przykład gdy pomimo choroby nie bierze leków, pozostaje w toksycznej, przemocowej relacji albo wiecznie zaniedbuje swoje podstawowe potrzeby, narażając się długoterminowo na poważne problemy zdrowotne. Mogę podzielić się swoją opinią, uczuciami czy myślami na ten temat. Nie do mnie jednak należy ocena czy naprawianie takiej, czasem tragicznej, sytuacji, bo psychoterapeuta nie naprawia. Nie taka jest moja rola.

Jeśli ktoś zapytałby mnie, co jest najtrudniejsze w pracy psychoterapeutki, chyba powiedziałabym, że właśnie tak rozumiana pokora. Pamiętanie i szanowanie tego, że moją rolą nie jest naprawiać ani uszczęśliwiać, bo nikt nie ma obowiązku bycia szczęśliwym. Jak ktoś nie chce, to nie musi.

Ale jeśli ktoś chce, to może. Jestem po to, aby towarzyszyć i wspierać w drodze do zmiany na lepsze.